środa, 26 lutego 2014

ROZDZIAŁ XXVIII


Przeczytaj notkę pod rozdziałem, ważne :)

Roxana pov.

Nie mogłam usiedzieć w miejscu, mimo iż nie powinnam zbyt dużo się męczyć. Ledwo usiadłam na niewygodnym, szpitalnym łóżku z nadzieją spoglądając w górę. Niestety wiedziałam, że już nic nie może mi pomóc.. oprócz ewentualnego cudu, który praktycznie nie wchodził w grę. Pozostało mi bezczynne czekanie na rodziców, którzy lada chwila powinni tu wpaść z tonami walizek. Nie potrafię zrozumieć ich zachowania. Ta nagła przeprowadzka.. Justin.. Co z Justinem? W sumie tylko ten temat krążył w mojej głowie od momentu przebudzenia.

Zbliżała się dziesiąta i tak jak podejrzewałam moi rodzice zmierzali w moim kierunku. Mogłam ich zauważyć z mojej sali szpitalnej, która znajdowała się tuż na końcu długiego, wąskiego korytarza.

-Na co ty jeszcze czekasz? –Z oburzeniem wyrzuciła mi mama. Czułam się tak okropnie. Nie chodzi o ból fizyczny, ponieważ było już całkiem dobrze. To moja głowa.. to ona nie mogła już tego wytrzymać. Buntowała się na każdym kroku, kiedy próbowałam się jej sprzeciwić. Chciałam dać „szansę” rodzicom, o ile mogę ich jeszcze tak nazwać. Starają się robić wszystko przeciwko mnie. Nie mam pojęcia jaki mają ku temu powód. Mimo to nie widzę szansy na normalne relacje między nami.

-Nigdzie się nie wybieram. –Emocje wzięły górę i w końcu się sprzeciwiłam.

-Słucham? Taksówka już czeka. Nic nie mów tylko się ubieraj. Czekam przed salą.

-Powtarzam. Nigdzie się nie wybieram.

-John! Chodź tutaj! –Matka zwróciła się do ojca, a na mnie spoglądała jak na ducha. Nigdy nie widziałam takiej reakcji. Na początku poczułam lekki strach, sama nie byłam świadoma tego co właśnie się dzieje, lecz wiedziałam, że jeśli teraz dam im za wygraną będę tego długo żałować.

-Ta dziewczyna mówi, że nigdzie się stąd nie rusza, rozumiesz coś z tego?

-Słucham?! Co ty znowu wymyśliłaś?! –Tym razem to tata zaczął na mnie wrzeszczeć. Czułam się jak samotna, bezradna istota na środku pustyni, która nie ma nikogo. Byłam niczym narzędzie w ich rękach, bezbronne, nie wiedzące kiedy wybuchnie bomba.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Patrzył na mnie z grozą w oczach. Wiedziałam, że nic mi nie zrobi, tego byłam pewna w stu procentach, nigdy by mnie nie dotknął. Lecz mimo wszystko czułam obawę, obawę przed samotnością. Wiedziałam, że jak stracę Justina, stracę wszystko.. Wszystko co samodzielnie osiągnęłam do tej pory.

-Wiem, wiem dlaczego tak bredzisz. To ten chłopak cię omotał. Nie wierzę, nie wierzę, że dałaś się przegadać kryminaliście. Nie tak cię wychowałem, rozumiesz?! A teraz zbieraj się i wyjeżdżamy!

-Nigdzie nie idę, rozumiesz! Zostawcie mnie w spokoju! Nie zabierajcie mi tego co dla mnie najważniejsze! Mam was   d o s y ć ! Nie możecie tego zrozumieć! Nie zauważyliście nawet kiedy wszyscy się ode mnie odwrócili, straciłam przyjaciółki, szacunek, wszystko. Wtedy pojawił się Justin i on jedyny mnie zrozumiał, a wy traktujecie go jak przestępcę. Owszem, nie jest typem „świętym”, ale potrafi dać mi szczęście, dać mi poczucie bezpieczeństwa, spokój, to czego wy mi poskąpiliście. Nigdy nie zapytaliście czy czegoś potrzebuję..

-Przecież dawaliśmy ci zawsze pieniądze… -Na twarzy mamy zauważyłam pewnego rodzaju skruchę, ale nie chciałam ulec, nie chciałam dać się więcej oszukać.

-Myślicie, że pieniądze wszystko załatwią? Mylicie się. –Najwyraźniej nie mieli już mocnych argumentów, żeby mi odpowiedzieć. Milcząc wpatrywali się we mnie lub w siebie nawzajem. W głębi serca byłam z siebie dumna, że znalazłam w sobie na tyle odwagi by w końcu się im przeciwstawić.

-Yyy.. W czymś przeszkodziłem? –Niepewnym, ale ironicznym głosem przerwał niezręczną ciszę Justin. Uśmiechnęłam się na jego widok, mimo iż w moich oczach znajdowało się kilka łez rozpaczy.

Justin podszedł do mnie, pocałował mnie czule w czoło i przytulił.

-W tej piżamie wyglądasz naprawdę seksownie. –Szepnął mi do ucha. Na jego słowa poczułam jak moja skóra na twarzy robi się ciepła.

-Justin. –Cicho go upomniałam.

-Co? –Zapytał z sarkazmem.

-Nic. –Udałam obrażoną, ale szybko ukazałam swój szczery uśmiech, którego nie mogłam już dłużej tłumić z powodu zobaczenia Justina.

-Roxana, ubieraj się. Mówiłam, że taksówka czeka. –Myślałam, że moje gałki oczne opuszczą twarz. Miałam nadzieję, że przemówiłam do swoich rodziców, lecz najwyraźniej się myliłam.

-Ale… Przecież..

-Dosyć, zbieraj się. –Przynaglił mnie ojciec.

-Nie tak szybko. –Naszą wymianę słów przerwał Justin. –Mogę zapytać, dlaczego nie biorą państwo pod uwagę zdania Rox?

-Czy ty znowu próbujesz nas pouczać? –Poniżająco spojrzała na Justina moja mama.

-Nie. Próbuję państwu uświadomić, że wyrządzacie Rox wielką krzywdę zabierając jej wszystko…

-A tym wszystkim jesteś  n i b y  t y? –Moi rodzice byli coraz bardziej złośliwi. Chciałam wciąć się do rozmowy, ale  Justin mnie wyprzedził.

-Nie, nie tylko ja. Chociaż mam w tym też jakiś udział. –Po tych słowach mrugnął  do mnie okiem. –I myślę, że powinniście dać Rox jakiś wybór.

-Wybór mówisz? Dobrze. Roxana zgadzasz się na taki układ?

-Chyba tak.. –W tym momencie nie byłam pewna czy dobrze robię. Nie mogłam przewidzieć tego co oni wymyślą.

-Zostajesz w mieście, my wyjeżdżamy. Tylko pamiętaj: nie dostajesz ani grosza na swoje utrzymanie. Skoro uważasz się za taką rozsądną i dorosłą powinnaś sobie poradzić. I radzę ci zastanowić się gdzie będziesz mieszkać, bo na nasze stare mieszkanie znalazł się już dobry kupiec. Przykro nam, ale nie możemy tego odwołać.

-Nie możecie mi tego zrobić! Mam iść pod most!?

-Pamiętaj, że zawsze masz wybór. Możesz wyjechać z nami i zostawić tego kryminalistę.

-Jestem tutaj. –Dopomniał się Justin. Spojrzeli na niego pogardliwie, dając mu do zrozumienia żeby się zamknął. Niestety Justin nie jest tego typu człowiekiem, żeby bezczynnie stał i słuchał obelg na swój temat.

-Przepraszam   p a ń s t w a  bardzo. –Dokładnie przeliterował każdy wyraz. –Proszę się zwracać do mnie „pan”, ponieważ jak państwo zauważyli jestem już pełnoletni i nie życzę sobie.

-A więc panie Bieber, o ile dobrze pamiętam. Uprzejmie proszę pańską osobę o opuszczenie tego pomieszczenia. –Ojciec starał się dorównać w złośliwości Justinowi.

-Muszę panu z przykrością oznajmić panie Mayors, że nigdzie się nie wybieram.

-Możecie dać już spokój! –Przerwałam im poirytowana. Nie mogłam wysłuchiwać ich dłuższych docinek. –Może teraz posłuchajcie tego, co ja mam do powiedzenia.. Wyjeżdżam z wami. –Justin spojrzał na mnie pożerającym spojrzeniem.

-Rox.. –Widziałam w jego oczach żal, ból.. ale nie mogłam postąpić inaczej. W innym wypadku wylądowałabym pod mostem, czego najbardziej się obawiałam.

Założyłam spodnie i kurtkę. Justin wyszedł z sali, chyba czekał na korytarzu. Nie dziwię mu się, na pewno nie chciał mnie widzieć. Zostawiam go, zostawiam go samego.

-Idziemy. –Popędziła mnie mama. Wyszliśmy na korytarz, gdzie jak się spodziewałam zobaczyłam załamanego Justina.

-Zaczekajcie. –Podbiegłam do Justina. –Justin, popatrz na mnie. –Delikatnie podniosłam jego głowę kierując ją w moja stronę. –Kocham cię, rozumiesz? I nic tego nie zmieni. Nigdy nie zapomnę ci tego co dla mnie zrobiłeś i jak mi pomogłeś..

-Jak ty to sobie wyobrażasz. Wyjeżdżasz do miasta na drugim końcu kraju i co.. zostawiasz mnie? Sory, ale to nie jest w porządku. –Wtedy wstał i odszedł, najprawdopodobniej w stronę toalety. Z moich oczu wypłynęły łzy. Byłam rozdarta. Nie wiedziałam czy mam za nim pobiec, czy dać sobie spokój, z którym ciągle walczyłam. Wzrok taty przemówił sam za siebie.

-Nie mam pojęcia co widzisz w tym kryminaliście. –Arogancko spojrzał w moim kierunku, kiedy schodziliśmy schodami w dół.

-Przestań tak na niego mówić. –Próbowałam go powstrzymać przed dalszymi oskarżeniami.

-Dlaczego mam przestać, nie oszukuj sama siebie. To bandyta. Mógł w każdej chwili wciągnąć cię do kryminału. Nie zdajesz sobie z tego sprawy?

-Justin nigdy nikomu nie zrobił krzywdy. –Te słowa wypowiedziałam dosyć niepewnie, ponieważ wiedziałam że ma za sobą kilka bójek i kontaktów z policją, mimo to próbowałam przedstawić go w jak najlepszym świetle, przecież nawet najlepszemu człowiekowi zdarza się popełnić błąd.

-Tak ci powiedział? Widzę, że zrobił z ciebie naiwną idiotkę, której da się wcisnął najtańszy fałsz.

-Przesadziłeś! –Wykrzyknęłam mu prosto przed twarzą, na co mama lekko jęknęła. –Jedźcie sobie sami! Nie mam zamiaru spędzić dłużej czasu z ludźmi pozbawionymi jakichkolwiek uczuć. –Zaczęłam błądząco biec schodami w górę. Po moich policzkach spływały gorzkie łzy. Zastanawiałam się czy nie wrócić z powrotem na dół, przeprosić i.. nie. Nie mogłam się teraz poddać. Rozglądając wokół siebie szukałam wzrokiem Justina.. a jeśli nie chce mnie już widzieć, za to że miałam zamiar go zostawić..?

Muszę z nim porozmawiać. Znajdowałam się już na piętrze, na którym widzieliśmy się chwilę wcześniej.

-Przepraszam, nie widziała pani chłopaka, blondyna, karmelowe oczy, był w szarej bluzie. –Zapytałam pierwszej zauważonej pielęgniarki.

-A tak, szedł przed chwilą w tamtym kierunku. –Wskazała palcem następny korytarz. Nie czekając na nic, pobiegłam najszybciej jak potrafiłam. Mijając kolejny zakręt zobaczyłam postać opartą o ścianę, właśnie w szarej bluzie.

-Justin! –Zaczęłam krzyczeć. –Justin! –Wreszcie odwrócił się w moją stronę. Podbiegłam bliżej i rzuciłam mu się na szyję. Jego oczy były smutne, a za razem wesołe, najwyraźniej z powodu, że znów się widzimy.

-Nigdzie nie jadę. –Stanowczo oznajmiłam.

-Kocham cię.. Jesteś dla mnie wszystkim księżniczko.. Nie wyobrażam sobie dnia,  kiedy bym cię stracił.. –Jego słowa doprowadziły mnie do kolejnych łez, tym razem były to łzy szczęścia.

-Dziękuję ci Justin, dziękuję ci za wszystko.. za to, że jesteś.. Tylko teraz.. mam jeden problem. Gdzie się podzieję..

-No tak. Teraz mamy problem.. Ale.. w najgorszym wypadku możesz iść na dworzec.

-Dzięki Justin..

-Ej! Żartuję,  nigdy bym na to nie pozwolił. –Czule się uśmiechnął. –Zamieszkasz u mnie..

-Jak to.. u ciebie..?

-Po prostu. Chodź. –Objął mnie w talii i wyszliśmy na zewnątrz. Usiedliśmy w aucie Justina.

-Justin, nie wiem czy to jest dobry pomysł. Co na to powie twoja mama, siostra, brat..

-Nie przejmuj się tym. –Spojrzałam na niego lekko kręcąc głową. Byłam mu tak cholernie wdzięczna, ze nie potrafię tego opisać.

Na mieście nie było korków, więc dotarliśmy na miejsce po kilku minutach.

-Idziemy. –Musiał mi to powiedzieć, ponieważ nadal nie byłam do tego przekonana, mimo iż wiedziałam, że to mój jedyny ratunek. Nieśmiało ruszyłam przed siebie. Jeszcze nigdy nikogo nie prosiłam.. o mieszkanie..? To nawet trochę dziwnie brzmi.. Justin chwycił za klamkę drzwi, chcąc wejść do środka mieszkania.

-Czekaj. –Zatrzymałam go w ostatnim momencie. –Jesteś tego pewny?

-Rox.. Daj spokój, idziemy. –Wtedy drzwi się otwarły. Weszliśmy do środka.

-Jestem mamo! –Justin dał znać, że już wrócił. I w tym momencie na korytarz przyszła jego mama. Tego momentu obawiałam się najbardziej.

-Mamo, Rox musi zatrzymać się u nas na jakiś czas. Potem wszystko ci wytłumaczę.

-Yyy.. t-akk. –Pattie wyglądała na zmieszaną i nieprzygotowaną na taką wiadomość. Nigdy wcześniej nie czułam takiego zmieszania jak w tej chwili… Wtedy z pokoju wybiegł  brat Justina –Jaxon.

-Mamusiu, kto to? –Zapytał zaciekawiony.

-To… Dziew-czyna Justina.. –Jaxon był małym chłopcem, nic nie rozumiał. Przynajmniej on przyjął tą wiadomość bez emocji.

-A pobawisz się ze mną?

-Yy tak.. –Jaxon pociągnął mnie za rękę do swojego pokoju.

-Justin możesz mi wyjaśnić o co chodzi? –Usłyszałam szept Pattie skierowany do Justina. Najwyraźniej nie byłam tu mile widzianym gościem…


A więc tak: przepraszam, że rozdział pojawił się dopiero teraz i ostatnie rozdziały pojawiały się nieregularnie i rzadko. Za to ten jest dłuższy od poprzednich i mam nadzieję, że się spodoba. Myślę, że nie opuścicie mojego opowiadania i będziecie mnie motywować do pisania dalszych rozdziałów. Jeśli chcecie dowiedzieć kiedy będą dodawane kolejne rozdziały, pytajcie w komentarzach lub na moim tt: https://twitter.com/Juss998 
Mam jeszcze prośbę do każdego o pozostawienie jednego komentarza, nawet krótkiego. Wiem, że przez moje zaniedbanie bloga czytelność spadła i chciałabym zobaczyć kto jeszcze dotrwał i czyta moje opowiadanie :)
Z góry dziękuję!

7 komentarzy: