piątek, 14 marca 2014

ROZDZIAŁ XXX


Justin pov.

Sytuacja znowu się powtarza. Nie mam najmniejszego pojęcia co zrobić. Moja mama swoim wzrokiem jeszcze bardziej mnie dobijała, dając mi do zrozumienia: zrób coś! Kiedy ja tak naprawdę nie wiedziałem co mam zrobić  z  s o b ą.

-Justin uspokój się! Idziemy. –Jazzy próbowała sprowadzić mnie na ziemię.

-Gdzie ty chcesz iść? –Bezradny, a jednocześnie poirytowany zapytałem.

-Musimy ją znaleźć. –Miała rację. Znaleźć. Ale jak? Gdzie? To było najtrudniejsze pytanie. Gdybym w tamtej chwili myślał logicznie…

-Masz rację. Jeśli Rox wróciłaby z powrotem natychmiast do mnie zadzwońcie. –Wtedy wyszedłem na zewnątrz i ponownie stanąłem jak wryty. I co teraz? Nie mam określonego celu, kierunku. Mogła iść wszędzie. Wszędzie tam, gdzie nikt nie miał do niej dostępu. Wsiadłem do samochodu, z najmniejszą prędkością przemierzałem kolejne ulice, żeby kątem oka nie ominąć nawet najmniejszego zakątka. Nic. W skrócie, jedno wielkie gówno.

W tej chwili nasunęła mi się pewna myśl. Monster Street… Tak! Most pod Monster Street! Rox kilka razy zażartowała, że jeśli nie miałaby się gdzie podziać, udała by się właśnie tam. Chociaż nie byłem do końca przekonany, że mogła znajdować się właśnie tam. Trudno, do tej pory nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Z ostrym przyśpieszeniem ruszyłem  w tamtym kierunku. Most znajdował się kilka przecznic dalej od miejsca, w którym się znajdowałem. Nie chciałem stracić ani sekundy. Moje żyły coraz wyraźniej ukazywały się na powierzchni dłoni. Miałem wrażenie, jakbym ściskał kierownicę z największą siłą, jaką w sobie posiadałem. Świetnie. Akurat w tym momencie musiałem utknąć w cholernym korku. Miałem ochotę wysiąść z samochodu i resztę drogi przebyć na piechotę. Niecierpliwie przeczekałem kilka sekund i kontynuowałem drogę. Jestem. Pusto. Brak jakiejkolwiek żywej duszy.

-Rox! –Zacząłem wołać z bezradności, mając nadzieję, że jej anielski głos przedstawi się moim uszom. Rozejrzałem się po raz kolejny naiwnie myśląc, że ją zobaczę. –Rox… -Czułem, że mój głos się załamuje. Oparłem się o słup telekomunikacyjny. Moje ciało bezwładnie osunęło się na ziemię. Jesteś skończonym frajerem Bieber. Dawno się tak nie czułem. Jednocześnie bezsilnie i łudząco.

Nie mogłem przesiedzieć tutaj całej nocy. Musiałem coś zrobić. Skąpiąc swoim ruchom żwawości podniosłem się i doczołgałem się do auta.

-Justin… -W mojej głowie pojawił się cichy głos. Odwróciłem się za siebie. Chyba mam jakąś obsesję.

-Justin… -Delikatnie podnosząc ton głosu moje imię się powtórzyło. Tym razem upewniłem się, że nie mam problemu z głową.

-Rox? –Niepewnie, bojąc się zawodu zapytałem. Wtedy pośród okropnej ciemności i nieczystego światła miejskich latarni ujrzałem smukłą postać wyłaniającą się zza wysokiej bariery.

-To naprawdę ty? –Do końca nie mogłem uwierzyć swoim oczom. Bałem się, że to tylko sen, z którego zaraz mogę się obudzić.

Roxana pov.

Byłam zmoknięta i zmarznięta. Moje oczy, opuchnięte z płaczu wpatrywały się z Justina. W głębi serca marzyłam, żeby go spotkać, z drugiej bałam się. Bałam spotkać się z nim twarzą w twarz. Zachowałam się jak ostatnia suka. Mimo, że pomógł mi w najtrudniejszej sytuacji, dzięki niemu mam dach nad głową, uciekam bez słowa. Dopiero teraz dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiłam.

Podbiegłam do niego zarzucając mu się  na szyję.

-Przepraszam Justin. –Wyszeptałam mu do ucha.

-Rox, chyba musimy porozmawiać. –Jego wyraz twarzy stał się poważny. –Możesz mi to wyjaśnić? Co do cholery ci zrobiłem, żebyś mnie tak traktowała. To nie jest w porządku. Nie uważasz?

-Przepraszam…

-Myślisz, że to wszystko załatwi? Moja mama i Jazzy odchodzą od zmysłów. Martwią się o ciebie. Gdyby coś ci się stało? Nie chcę sprawić ci przykrości, ale zachowałaś się jak totalna egoistka.

-Wiem Justin… Nie mam pojęcia co przyszło mi do głowy, ale usłyszałam twoją rozmowę z Jazzy i  po prostu… nie chciałam znaleźć się w waszej rodzinie niczym błędna owca poszukująca schronienia.

-Naprawdę, aż tak źle nas oceniasz?

-To nie tak Justin…

-A jak? Możesz mi wytłumaczyć? Właśnie wyraziłaś swoje zdanie.

-Nigdy nie zapomnę wam tego co dla mnie zrobiliście i… -Justin nie pozwolił mi skończyć.

-I postanawiam mieć wszystkich w dupie i uciec, to chciałaś powiedzieć?

-Nie Justin. Chyba nie mamy o czym rozmawiać. –Cofnęłam się kilka kroków w tył. Wahałam się co zrobić, w końcu odwróciłam się wracając do miejsca, w którym znajdowałam się kilka minut temu.

-Zaczekaj. Wracasz ze mną. Chyba mojej mamie i Jazzy należą się  jakiekolwiek przeprosiny. –W tej sytuacji nie miałam wyjścia. Musiałam  z nim wrócić. Zachowałabym się jeszcze gorzej, niż do tej pory.

Nasza droga mijała w milczeniu. W mojej głowie rodziło się tysiące myśli. Nie miałam pojęcia jak wytłumaczyć moją „ucieczkę” Jazzy i Pattie. Zrobiłam to bo co? Bo jestem zimną suką bez uczuć? W sumie to byłoby najprawdziwsze. Zatrzymaliśmy się na parkingu pod blokiem Justina. On jako pierwszy wyszedł z samochodu. Zawsze otwierał mi drzwi, wskazując mi drogę. Tym razem było inaczej. Wyszedł pierwszy. Nawet nie spojrzał w moim kierunku. Ruszył przed siebie. Ja kilka metrów za nim, jak ostatnia sierota. Trudno. Sama sobie zasłużyłam na takie traktowanie.

Skrzypienie drzwi, odłożenie kurtki przez Justina, pojawienie się jego mamy tuż przede mną. Miałam cichą nadzieję, że Justin chociaż w niewielkim stopniu pomoże mi się wytłumaczyć. Myliłam się, nie zwracając na nikogo uwagi poszedł do swojego pokoju. Pattie stała milcząco obserwując przebieg wydarzeń.

-Wszystko w porządku? –Zapytała troskliwym głosem.

-Tak, dziękuję. I… Przepraszam. Przepraszam, ale nie potrafię teraz pani wyjaśnić dlaczego to zrobiłam, ponieważ sama do końca nie jestem tego pewna. Zachowałam się okropnie i nie wiem co mam zrobić, żeby zyskać pani zaufanie. –Nie odpowiedziała na moje słowa. Jedynie zbliżyła się do mnie i czule przytuliła. Przez chwilę poczułam się, jakbym była jej córką… Ku mojemu zdziwieniu nie pytała o nic więcej. Nie zadawała niepotrzebnych pytań. Wyraziła swoje zrozumienie.

-Tak się składa, że doskonale cię rozumiem Rox. –Spojrzałam na nią podnosząc swoją spuszczoną głowę. –Kiedyś znalazłam się w bardzo podobnej sytuacji. Moi rodzice zostawili mnie kiedy miałam piętnaście lat. I myślę, że zachowywałam się o wiele gorzej niż ty. –Na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech.

-Przepraszam i dziękuję… Muszę porozmawiać z Justinem… -Właśnie tego obawiałam się najbardziej. Niepewnie uchyliłam drzwi do jego pokoju. Stał oparty o ścianę zaciągając się papierosem, który nie miał zapachu zwykłego tytuniu…

-Justin, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to joint?

-Nic nie muszę ci mówić. –Oschle odpowiedział.

-Justin, proszę cię, musimy porozmawiać. –Próbowałam przemówić błagalnym głosem. Jego wyraz twarzy nadal się nie zmienił.

-Nic nie musze. To prawie tak jak ty, prawda? –Z „obrzydzeniem” zmierzył mnie wzrokiem.

-Justin! –Nic nie mogło go powstrzymać od wyjścia. Usłyszałam tylko głośne trzaśnięcie drzwi…

Więc XXX rozdział za nami :) Przypominam o konkursie:
Napisz do mnie na tt: "biorę udział" i powalcz o książkę o Justinie. Warunkiem jest czytanie i komentowanie mojego opowiadania :) Mój tt: https://twitter.com/Juss998

4 komentarze:

  1. Świetny jak zawsze ale mogłoby być tak jak kiedyś, kiedy ty dodawałaś co 2 3 dni czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. postaram się dodawać częściej, w ostatnim czasie, nie miałam go zbyt dużo, więc pisanie rozdziału trochę się odwlekało :)
      dziękuję za cierpliwość! :)

      Usuń
  2. Kfhsjbdkfus tak! <3 miazga. jejciu... seks na zgode? XD i tak wiem że się pogodzą <3

    OdpowiedzUsuń
  3. aaaa ! świetne . prosze o więcej ;*

    OdpowiedzUsuń