Justin pov.
Sytuacja znowu się powtarza. Nie mam najmniejszego pojęcia co
zrobić. Moja mama swoim wzrokiem jeszcze bardziej mnie dobijała, dając mi do
zrozumienia: zrób coś! Kiedy ja tak naprawdę nie wiedziałem co mam zrobić z s o b
ą.
-Justin uspokój się! Idziemy. –Jazzy próbowała sprowadzić
mnie na ziemię.
-Gdzie ty chcesz iść? –Bezradny, a jednocześnie poirytowany
zapytałem.
-Musimy ją znaleźć. –Miała rację. Znaleźć. Ale jak? Gdzie? To
było najtrudniejsze pytanie. Gdybym w tamtej chwili myślał logicznie…
-Masz rację. Jeśli Rox wróciłaby z powrotem natychmiast do
mnie zadzwońcie. –Wtedy wyszedłem na zewnątrz i ponownie stanąłem jak wryty. I
co teraz? Nie mam określonego celu, kierunku. Mogła iść wszędzie. Wszędzie tam,
gdzie nikt nie miał do niej dostępu. Wsiadłem do samochodu, z najmniejszą
prędkością przemierzałem kolejne ulice, żeby kątem oka nie ominąć nawet
najmniejszego zakątka. Nic. W skrócie, jedno wielkie gówno.
W tej chwili nasunęła mi się pewna myśl. Monster
Street… Tak! Most pod Monster Street! Rox kilka razy zażartowała, że jeśli nie miałaby się gdzie
podziać, udała by się właśnie tam. Chociaż nie byłem do końca przekonany, że
mogła znajdować się właśnie tam. Trudno, do tej pory nic lepszego nie przyszło
mi do głowy. Z ostrym przyśpieszeniem ruszyłem
w tamtym kierunku. Most znajdował się kilka przecznic dalej od miejsca,
w którym się znajdowałem. Nie chciałem stracić ani sekundy. Moje żyły coraz
wyraźniej ukazywały się na powierzchni dłoni. Miałem wrażenie, jakbym ściskał
kierownicę z największą siłą, jaką w sobie posiadałem. Świetnie. Akurat w tym
momencie musiałem utknąć w cholernym korku. Miałem ochotę wysiąść z samochodu i
resztę drogi przebyć na piechotę. Niecierpliwie przeczekałem kilka sekund i
kontynuowałem drogę. Jestem. Pusto. Brak jakiejkolwiek żywej duszy.
-Rox! –Zacząłem wołać z bezradności, mając nadzieję, że jej
anielski głos przedstawi się moim uszom. Rozejrzałem się po raz kolejny naiwnie
myśląc, że ją zobaczę. –Rox… -Czułem, że mój głos się załamuje. Oparłem się o
słup telekomunikacyjny. Moje ciało bezwładnie osunęło się na ziemię. Jesteś
skończonym frajerem Bieber. Dawno się tak nie czułem. Jednocześnie bezsilnie i
łudząco.
Nie mogłem przesiedzieć tutaj całej nocy. Musiałem coś
zrobić. Skąpiąc swoim ruchom żwawości podniosłem się i doczołgałem się do auta.
-Justin… -W mojej głowie pojawił się cichy głos. Odwróciłem
się za siebie. Chyba mam jakąś obsesję.
-Justin… -Delikatnie podnosząc ton głosu moje imię się
powtórzyło. Tym razem upewniłem się, że nie mam problemu z głową.
-Rox? –Niepewnie, bojąc się zawodu zapytałem. Wtedy pośród
okropnej ciemności i nieczystego światła miejskich latarni ujrzałem smukłą
postać wyłaniającą się zza wysokiej bariery.
-To naprawdę ty? –Do końca nie mogłem uwierzyć swoim oczom.
Bałem się, że to tylko sen, z którego zaraz mogę się obudzić.
Roxana pov.
Byłam zmoknięta i zmarznięta. Moje oczy, opuchnięte z płaczu
wpatrywały się z Justina. W głębi serca marzyłam, żeby go spotkać, z drugiej
bałam się. Bałam spotkać się z nim twarzą w twarz. Zachowałam się jak ostatnia
suka. Mimo, że pomógł mi w najtrudniejszej sytuacji, dzięki niemu mam dach nad
głową, uciekam bez słowa. Dopiero teraz dotarło do mnie, co tak naprawdę
zrobiłam.
Podbiegłam do niego zarzucając mu się na szyję.
-Przepraszam Justin. –Wyszeptałam mu do ucha.
-Rox, chyba musimy porozmawiać. –Jego wyraz twarzy stał się poważny.
–Możesz mi to wyjaśnić? Co do cholery ci zrobiłem, żebyś mnie tak traktowała.
To nie jest w porządku. Nie uważasz?
-Przepraszam…
-Myślisz, że to wszystko załatwi? Moja mama i Jazzy odchodzą
od zmysłów. Martwią się o ciebie. Gdyby coś ci się stało? Nie chcę sprawić ci
przykrości, ale zachowałaś się jak totalna egoistka.
-Wiem Justin… Nie mam pojęcia co przyszło mi do głowy, ale
usłyszałam twoją rozmowę z Jazzy i po
prostu… nie chciałam znaleźć się w waszej rodzinie niczym błędna owca
poszukująca schronienia.
-Naprawdę, aż tak źle nas oceniasz?
-To nie tak Justin…
-A jak? Możesz mi wytłumaczyć? Właśnie wyraziłaś swoje
zdanie.
-Nigdy nie zapomnę wam tego co dla mnie zrobiliście i…
-Justin nie pozwolił mi skończyć.
-I postanawiam mieć wszystkich w dupie i uciec, to chciałaś
powiedzieć?
-Nie Justin. Chyba nie mamy o czym rozmawiać. –Cofnęłam się
kilka kroków w tył. Wahałam się co zrobić, w końcu odwróciłam się wracając do
miejsca, w którym znajdowałam się kilka minut temu.
-Zaczekaj. Wracasz ze mną. Chyba mojej mamie i Jazzy należą
się jakiekolwiek przeprosiny. –W tej
sytuacji nie miałam wyjścia. Musiałam z
nim wrócić. Zachowałabym się jeszcze gorzej, niż do tej pory.
Nasza droga mijała w milczeniu. W mojej głowie rodziło się
tysiące myśli. Nie miałam pojęcia jak wytłumaczyć moją „ucieczkę” Jazzy i
Pattie. Zrobiłam to bo co? Bo jestem zimną suką bez uczuć? W sumie to byłoby
najprawdziwsze. Zatrzymaliśmy się na parkingu pod blokiem Justina. On jako pierwszy
wyszedł z samochodu. Zawsze otwierał mi drzwi, wskazując mi drogę. Tym razem
było inaczej. Wyszedł pierwszy. Nawet nie spojrzał w moim kierunku. Ruszył
przed siebie. Ja kilka metrów za nim, jak ostatnia sierota. Trudno. Sama sobie
zasłużyłam na takie traktowanie.
Skrzypienie drzwi, odłożenie kurtki przez Justina, pojawienie
się jego mamy tuż przede mną. Miałam cichą nadzieję, że Justin chociaż w
niewielkim stopniu pomoże mi się wytłumaczyć. Myliłam się, nie zwracając na
nikogo uwagi poszedł do swojego pokoju. Pattie stała milcząco obserwując
przebieg wydarzeń.
-Wszystko w porządku? –Zapytała troskliwym głosem.
-Tak, dziękuję. I… Przepraszam. Przepraszam, ale nie potrafię
teraz pani wyjaśnić dlaczego to zrobiłam, ponieważ sama do końca nie jestem
tego pewna. Zachowałam się okropnie i nie wiem co mam zrobić, żeby zyskać pani
zaufanie. –Nie odpowiedziała na moje słowa. Jedynie zbliżyła się do mnie i
czule przytuliła. Przez chwilę poczułam się, jakbym była jej córką… Ku mojemu
zdziwieniu nie pytała o nic więcej. Nie zadawała niepotrzebnych pytań. Wyraziła
swoje zrozumienie.
-Tak się składa, że doskonale cię rozumiem Rox. –Spojrzałam na
nią podnosząc swoją spuszczoną głowę. –Kiedyś znalazłam się w bardzo podobnej
sytuacji. Moi rodzice zostawili mnie kiedy miałam piętnaście lat. I myślę, że
zachowywałam się o wiele gorzej niż ty. –Na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech.
-Przepraszam i dziękuję… Muszę porozmawiać z Justinem…
-Właśnie tego obawiałam się najbardziej. Niepewnie uchyliłam drzwi do jego pokoju.
Stał oparty o ścianę zaciągając się papierosem, który nie miał zapachu zwykłego
tytuniu…
-Justin, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to joint?
-Nic nie muszę ci mówić. –Oschle odpowiedział.
-Justin, proszę cię, musimy porozmawiać. –Próbowałam przemówić
błagalnym głosem. Jego wyraz twarzy nadal się nie zmienił.
-Nic nie musze. To prawie tak jak ty, prawda? –Z „obrzydzeniem”
zmierzył mnie wzrokiem.
-Justin! –Nic nie mogło go powstrzymać od wyjścia. Usłyszałam
tylko głośne trzaśnięcie drzwi…
Więc XXX rozdział za nami :) Przypominam o konkursie:
Napisz do mnie na tt: "biorę udział" i powalcz o książkę o Justinie. Warunkiem jest czytanie i komentowanie mojego opowiadania :) Mój tt: https://twitter.com/Juss998
Świetny jak zawsze ale mogłoby być tak jak kiedyś, kiedy ty dodawałaś co 2 3 dni czekam na nn <3
OdpowiedzUsuńpostaram się dodawać częściej, w ostatnim czasie, nie miałam go zbyt dużo, więc pisanie rozdziału trochę się odwlekało :)
Usuńdziękuję za cierpliwość! :)
Kfhsjbdkfus tak! <3 miazga. jejciu... seks na zgode? XD i tak wiem że się pogodzą <3
OdpowiedzUsuńaaaa ! świetne . prosze o więcej ;*
OdpowiedzUsuń